Podaruj uśmiech, czyli jak nauczyłam się szczęścia

Kiedyś się nie uśmiechałam. A już na pewno nie było to szczere. Nie miałam powodów, bo wiecie, tu za dużo ciała, tam zła ocena, kłótnia z przyjaciółką, to mi nigdy nie wychodzi, w niczym nie jestem dobra. Z czego tu się cieszyć? Okres dojrzewania straszna rzecz, każdy z nas przez to przechodził, więc każdy wie, z czym to się wiąże. Często brak akceptacji, niska samoocena, ogromne zmiany w wyglądzie, zachowaniu. Wszystko wywraca się do góry nogami, a my za tym nie nadążamy. I czasami wpadamy w dołek. Mniejszy lub większy.


Ja wpadłam w ten większy. Nie potrafiłam zliczyć swoich problemów, wad i tego, co mi we mnie przeszkadzało. Czułam się samotna, mimo że miałam kilku dobrych znajomych. Ale największą trudnością było dla mnie to, że nie potrafiłam rozmawiać. I to właśnie spowodowało, że zostałam ze wszystkim sama i uciekłam do świata wirtualnego - bo wtedy wierzyłam w to, że rozmawianie (a raczej pisanie) z ludźmi w internecie to to samo i po co mi ktoś obok, jak tu mnie lepiej rozumieją. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, że przecież ja tych ludzi nie znam i konfrontowanie się z ich problemami tylko pogłębiły moje. Chciałabym podejść do tej czternastoletniej(?) wtedy mnie i powiedzieć, że nie ma racji. Ale nie piszę tego, żeby teraz siebie żałować. Wiem, że postąpiłam nieodpowiednio, ale to też mnie czegoś nauczyło. Uciekłam w momencie, kiedy było naprawdę źle. Rok i dwa miesiące. Tyle czasu uczyłam się szczęścia i życia od samego początku. 

Nie muszę raczej mówić, jak trudna to była droga. Przyjaźnie się posypały, kontakt z rodziną był praktycznie znikomy. Wszystkie rozmowy kończyły się krzykiem i płaczem. Jednak gdyby nie moi rodzice, nie podjęłabym tej ważnej decyzji, która uratowała mi życie (i za co po stokroć jestem wdzięczna). Uczyłam się rozmawiać - to przede wszystkim. Poznałam, co to jest szczęście, bo wtedy było to raczej pojęciem abstrakcyjnym. Zdałam sobie sprawę, że wszystkie trudności da się zwalczyć, a z niektórymi da się normalnie żyć. I dopiero z tym poczuciem mogłam ruszyć dalej. Postanowiłam, że muszęchcę coś zrobić. Dla rodziców, dla przyjaciół i przede wszystkim dla siebie. Mając u boku tak wspaniałe osoby, osiągnęłam coś, co było dla mnie niewyobrażalne. I to był jedynie fundament, by móc tworzyć to szczęście dalej. 


Książki | Uwielbiam czytać. W tramwaju, w autobusie, przed snem, w przerwie między wykładami. Wiersze, kryminały, poradniki, czasopisma. Pozycje psychologiczne są moimi ulubieńcami - pozwalają mi spojrzeć na niektóre sprawy szerzej, z innej perspektywy. Karmią mój umysł samymi dobrociami. Dzięki nim poznaję różne techniki radzenia sobie z różnymi problemami, uczę się szczęścia poprzez zauważanie i redukowanie zachowań, które temu nie sprzyjają. A przed snem zawsze coś lekkiego, by uspokoić swoje myśli i spokojnie zasnąć.

Muzyka | Chyba nie muszę się tu rozpisywać. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki - nic tak nie poprawia nastroju, jak playlista Stay positive utworzona na Spotify. Kiedyś słuchałam samych smutków, dziś znam dużo piosenek, które potrafią wywołać uśmiech na twarzy (szczególnie kiedy mogę je puścić głośno i zacząć śpiewać). It works, just try!

Praktyka wdzięczności | Być może brzmi skomplikowanie, ale w rzeczywistości wcale takie nie jest. Codziennie wieczorem spisuję na kartce, co dobrego przytrafiło mi się danego dnia. Może to być jakieś wydarzenie, miłe słowo, które ktoś skierował w naszą stronę, cokolwiek, co spowodowało uśmiech na naszej twarzy. Początki były dla mnie trudne, ale po jakimś czasie weszło mi to w nawyk i bardzo łatwo było mi te rzeczy zauważyć. Teraz, kiedy mija rok odkąd zaczęłam to robić, zauważam, że tak naprawdę każdy dzień niesie radość - tylko łatwiej jest nam skupiać się na własnych porażkach, stąd często mamy poczucie, że nie jesteśmy szczęśliwi i w życiu nie spotyka nas nic dobrego. Mam więc dla Was wyzwanie - słoik szczęścia na rok 2017. Niech się zapełni karteczkami pełnymi dobroci.

Aktywność fizyczna | 30-dniowe wyzwanie jogi z Adriene. Potem kolejne. Nie musiało minąć dużo czasu, bym zauważyła, jak zbawienne ma na mnie działanie - na kręgosłup, na umysł. Niesamowicie wycisza, odstresowuje, jak i powoli odbudowuje moją zerową kondycję fizyczną. Do tego codzienne spacery, bo kiedyś nie wychodziłam z domu. Do czasu, kiedy w domu pojawił się pies. Nic nie dawało mi tyle radości, jak poganianie się z Daisy na dworze. Nie trzeba od razu biegać po kilkanaście kilometrów dziennie, by uwolnić endorfiny. Wyjdź na spacer, podziwiaj naturę, fotografuj. Możesz nawet pośpiewać w lesie. Cokolwiek, co pomoże Ci chwilowo wyciszyć niespokojny umysł.

Rozmowa | Nie wierzyłam w działanie rozmowy, dopóki tego nie spróbowałam. Zatrzymywanie wszystkiego w sobie tylko spowodowało somatyzację emocji, co - uwierzcie mi - ma tragiczne skutki. Przyjaciel zawsze wysłucha, nie będzie oceniał. Nie musi nawet nic mówić, wystarczy że będzie, potrzyma za rękę, przytuli, otrze łzy. Nie bójmy się rozmawiać, nie bójmy się pokazywać swoich prawdziwych emocji. Bądźmy szczerzy, nie chowajmy swoich trudności w sobie, dzielmy się nimi. Nie dość, że poczujemy się lepiej, to jeszcze stworzymy prawdziwą relację z bliską nam osobą. Nic nie jest tak trwałe, jak relacja oparta na szczerości i poczucie, że nie jesteśmy sami na tym świecie.

Uważność | Szeroko rozumiane pojęcie, ale u mnie szczególnie sprawdziła się uważność w internecie, o której pisałyśmy z Natalią tutaj, tutaj i jeszcze tutaj. Jeśli ktoś nie brał udziału w naszym wyzwaniu - serdecznie do tego zachęcam.

Drobne rzeczy | Wiecie co cieszy najbardziej? Uśmiech drugiej osoby. Szczególnie, kiedy to my go wywołamy. Dzielmy się dobrem z ludźmi, którzy tego potrzebują (i nie tylko). Pożyczmy "miłego dnia" wychodząc ze sklepu, biblioteki, etc. To nic nie kosztuje, a może wywołamy uśmiech. Zróbmy miłą niespodziankę przyjacielowi, który ostatnio przechodził trudny okres. Pomóżmy przejść starszej osobie przez ulicę, ponieśmy za nią zakupy. Odwiedźmy dziadków (lub zadzwońmy jeśli mieszkają daleko). Przygotujmy rodzicom kolację, którą będą mogli sobie razem zjeść po ciężkim dniu w pracy. Kupmy mamie kwiaty. Posprzątajmy w domu. Czasem naprawdę niewiele trzeba, by sprawić komuś radość.

Pasje | W moim przypadku jest to fotografia, ale to może być cokolwiek. Gra na instrumencie, rysunek, śpiew, kolekcjonowanie znaczków, pocztówek, gry komputerowe, pisanie, sport. Poświęcenie się czemuś, co sprawia nam ogromną radość. Jeśli jeszcze tego nie odkryliśmy - próbujmy. Nic straconego!

Wyszedł mi post gigant, ale chciałam tylko pokazać, że pozornie małe rzeczy potrafią wywołać na naszej twarzy uśmiech. Nawet wtedy, gdy dzień temu zupełnie nie sprzyja, kiedy mamy poczucie, że już nic nie jest w stanie nas pocieszyć, a życie dalej będzie tak beznadziejne, jak do tej pory. Też żyłam z takim przekonaniem. Też myślałam, że już nie ma dla mnie ratunku, że tak będzie wiecznie. Dopóki nie zaczęłam zwracać uwagi na te rzeczy, które wyżej wymieniłam. Zajęcie się czymkolwiek, zamiast siedzenia samej w pokoju i gapienia się w ekran. Bo przecież świat tyle cudowności nam oferuje zupełnie za darmo, dlaczego więc z tego nie skorzystamy? Walczmy o szczęście. A raczej pozwólmy mu zagościć w naszym sercu, bo ono jest, tylko zagrodziliśmy mu dostęp. Otwórzmy się na radość.

Komentarze

Popularne posty